Józef Pitoń
Biografia
Pitoń Józef

Józef Pitoń - urodził się 1 sierpnia 1932 roku w Kościelisku. Rodzina żyła z pracy na roli. Ojciec Józefa, Stanisław, dorabiał jeżdżąc dorożkami, a mama była krawcową. W domu było 4 dzieci: Hania, Janka, Stasiu i Józiu. Józef przyjaźnił się z „królem” kurierów Józefem Krzeptowskim, który przed Niemcami ukrywał się u jego stryjów. Krzeptowski wraz ze Stanisławem Pigoniem (stryjem Józefa) jego bratem Władysławem, Józefem Szczepaniakiem Sywarnym, Andrzejem Karpielem, Janem Gąsienicą oraz Janem Politerem po zakończeniu wojny zaginęli; później okazało się, ze zostali wywiezieni na Sybir. Józef po wojnie ukończył liceum imienia Oswalda Balcera w Zakopanem oraz studia w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Krakowie. Po studiach pracował na Groniku w ośrodku dla pilotów, później został przeniesiony na stanowisko rehabilitanta, skąd przeszedł na rentę, a potem emeryturę. Przez 25 lat był ratownikiem w TOPR. Przez osiem lat był kierownikiem zespołu regionalnego im Klimka Bachledy, w którym występował 45 lat. Znany gawędziarz, wielokrotnie nagradzany w różnych przeglądach i konkursach krasomówczych.

Relacja

1 września 1939 roku zobaczyłem niemiecki samolot, który leciał od Witowa w stronę Zakopanego. Nagle na drodze pojawili się niemieccy żołnierze. Szli z karabinami i prowadzili rowery. Było już pewne, że mamy wojnę. Przystanęli koło kościoła. Mój dziadek był już wtedy starym człowiekiem. Miał koło osiemdziesięciu lat. Młody Niemiec wyciągnął w jego kierunku paczkę tabaki Habreka. Kiedyś nie było tytoniu, tylko tabaka i ciężko ją było kupić z uwagi na brak pieniędzy.
Jako pierwsi jednak na Podhale wkroczyli Słowacy, którzy kolaborowali z Niemcami. Kiedy się wycofali dostali od Hitlera Spisz i Orawę, które po I wojnie przypadła Polsce. Na Groniku, gdzie przed wojną mieściła się Kadrówka Młodych Polaków z Zagranicy, Niemcy zorganizowali sobie straż graniczną. Bardzo często przychodzili tutaj z tej placówki. Przeważnie w dwójkę, z psami i uzbrojeni w karabiny. Dla nich Polak nie był człowiekiem tylko jakimś przedstawicielem podludzi. Oni byli Übermensch. Wolno im było wszystko.
Niemcy szybko zaprowadzili nowe porządki. W Zakopanem wszystkie ulice miały niemieckie nazwy. Trzeba było oddać narty pod groźbą kary śmierci, za słuchanie radia - kara śmierci, za zabicie krowy, albo świni - kara śmierci. Ludzie jednak musieli jeść. Pamiętam, jak tata ze stryjkiem poszli po wałówkę. Przyprowadzili w tajemnicy krowę i zabijali ją w nocy przy lampie naftowej.
Z początku Polacy jeszcze mieli złudzenia: Niemcy to naród kulturalny i porządny. Byliśmy pod Austrią i źle nie było. Może tak będzie i tym razem. Niestety, tym razem było inaczej. Niemcy zastrzelili Władysława Berycha za posiadanie broni, którą też należało oddać pod groźbą kary śmierci. Zaczęły się aresztowania, wywózki na roboty i do obozów koncentracyjnych, łapanki i katowanie w Palace.

x

Niemcy zamknęli Zakopane. Mogli w mieście przebywać jedynie Niemcy i ci, którzy mieli specjalne przepustki. Konntrolowano wszytskich wjeżdżających do miasta. Żołnierze niemieccy przyjeżdżali tu odpoczywać się i kurować. W Kościelisku było sanatorium wojskowe, do którego również przyjeżdżali Niemcy. Pod koniec wojny byli tu żołnierze z frontu wschodniego. Niektórzy nie mieli nóg.

x

Na początku nie było jakiegoś mocnego, zorganizowanego ruchu oporu, w każdym razie nie wyczuwało się jego obecności. Powstała grupa oporu, którą Niemcy od razu rozgryźli. Z Kościeliska wywieziono siedem osób, które wywieźli w Auschwitz: Józefa Berestko (byłego legionistę, który na Hali Pisanej prowadził bufet), jego żonę, Stanisława Nędzę Chotarskiego, Stanisława Szczepaniaka Sywarnego, Tadeusza Ciesielskiego, Józefa Styrczulę Bertusia i Władysława Mrowcę-Brusaca. Tylko Berestkowa przeżyła.
Potem powstała Konfederacja Tatrzańska, ale gestapo poprzez podstawionego agenta szybko rozbiło tę strukturę.
Konspiracja miała to do siebie, że nie mówiło się o ruchu oporu. Nasz proboszcz, ksiądz Piotr Droździk, krewny mojego dziadka, też działał przeciwko Niemcom. Został aresztowany. Zginął w Auschwitz. Takich polskich patriotów było więcej.
Cały czas, od samego początku okupacji, działali tatrzańscy kurierzy. Ich praca miała ogromne znaczenie, dla całego okupowanego kraju. Znałem jednego z nich - Józefa Krzeptowskiego. Pamiętam go szczególnie, bo pracowałem z nim po wojnie przez jedenaście lat. Opowiadał mi o różnych przeżyciach. Byłem jak jego syn. Pracowaliśmy na Groniku w ośrodku dla pilotów. Chodziliśmy po górach. Nocowaliśmy w schroniskach. Jeździliśmy w zimie na nartach. Józef Krzeptowski był jednym z największych kurierów. Nazywano go asem kurierów tatrzańskich. Przeszedł trasę między Zakopanem a Budapesztem pięćdziesiąt osiem razy. To był chyba rekord. Za jego głowę Niemcy wyznaczyli wysoką nagrodę pieniężną. Musiał się ukrywać. Przebywał u Szczepaniaków Sywarnych, u Bukowskich, u mojego jednego i drugiego stryja i na Karpielówce u Gustawa Chołego, gdzie ukrywał się właściwie przez całą wojnę. Dwieście metrów dalej było sanatorium, w którym przebywali Niemcy. Był przez cały czas pod ich nosem. Kiedy jakiś punkt był spalony, dostawał ostrzeżenie i szukał innego miejsca, gdzie mógł przenocować lub przesiedzieć parę dni.
Dom Szczepaniaków Sywarnych to był taki punkt, w którym spotykali się kurierzy. Jednego później złapali. Zginął w Auschwitz. Drugi, Władek Szczepaniak, uciekł w ostatniej chwili. Przechodząc pod oknami, usłyszał Niemców. Zawrócił do domu: - Mamo pakuj mi walizki! Uciekam.
Udało mu się uciec na Węgry, gdzie ukrywał się całą wojnę. Starych Szczepaniaków Niemcy wysiedlili w okolice Limanowej. Oprócz Sczepaniaków był jeszcze Krzeptowski i Jan Bobowski. Na starym cmentarzu jest tablica z ich nazwiskami. W sumie kurierów było chyba ze trzydziestu. Byli też tacy, o których się wiedziało mało lub wcale. Stanisław Gąsienica-Byrcok i Stanisław Gąsienica z Lasa. Obaj ratownicy, przewodnicy przeprowadzali ludzi na Słowację nieoficjalnie.
Pod koniec wojny Niemcy zaatakowali i zajęli Węgry, które wcześniej były ich sojusznikiem, ale w odróżnieniu od Słowaków, Węgrzy bardzo pomagali Polakom. Kiedy Niemcy najechali na Węgry, kurierstwo przestało działać. Kurierzy uciekali stamtąd i ukrywali się w Tatrach.
Krzeptowski ukrywał się do końca okupacji niemieckiej. Nigdy go nie złapali. Złapali go chyba dopiero Sowieci, ludzie z NKWD. Kiedy nastąpiło tzw. Wyzwolenie, Krzeptowski Józek ubrał się elegancko po góralsku i poszedł na zebranie przewodników, które miało się odbyć w Dworcu Tatrzańskim. Na drodze podchodzi ktoś do niego i mówi: - Panie Krzeptowski, ktoś chce z wami rozmawiać. Pójdziecie z nami.
Zaprowadzili go do Palace i przetrzymywali w piwnicach około dwóch tygodni. Stamtąd trafił na trzy lata na Sybir. Zmarł 13 kwietnia 1971 roku. Miał wtedy sześćdziesiąt siedem lat. Był naprawdę moim wielkim przyjacielem. Byliśmy jak ojciec z synem. Pamiętam, kto przemawiał na jego pogrzebie i jak wyglądał cały korowód. Mieli go wieźć na cmentarz na Krzeptówkach, ale trumnę nieśli ludzie. Na zmianę. Naprzód górale, potem piloci, przewodnicy, ratownicy, potem znowu górale, znowu piloci. Miał pogrzeb jak bohater. Według opinii ludzi, którzy się na tym znali, od pogrzebu Klimka Bachledy nie było takich tłumów, jak na pogrzebie Józka Krzeptowskiego.

x

Wszyscy przeklinali Wacka Krzeptowskiego, który wysługiwał się Niemcom i chciał być dzięki nim „góralskim księciem”. Trzeba było iść i pobrać kenkartę. Wyboru nie było. Wszyscy na co dzień chodzili ubrani po góralsku. Zachodził taki po kenkartę i urzędnik od razu wręczał mu góralską. Ludzie nie zdawali sobie sprawy, że przyjmując góralską kartę, przestają automatycznie być Polakami. Na tym polegała cała perfidia i tragedia. Ludzie kenkartę traktowali jak dowód tożsamości, a nie deklarację współpracy z Niemcami. Na tej nieświadomości Niemcy korzystali. Straszyli ludzi wysiedleniem i wywózkami do obozu.
Wydaje mi się, że reaktywowany w czasie okupacji Komitet Góralski nie prowadził wrogiej dla Polski i Polaków działalności. Tu nie chodziło o współpracę z Niemcami, ale o skłócenie ludzi między sobą. To się udało. Myślę, że Niemcy nie liczyli absolutnie na pomoc górali. Wiedzieli, że górale nie będą z nimi współpracować z dobrej woli. Propagandowo jednak udało im się osiągnąć cel. Z tego, co podejrzewam, to Wacek nie wierzył w odrodzenie Polski. Pochodził z dobrej, szacownej rodziny. Mieszkał tu niedaleko, na Miedzówce. Chodził do szkoły z moimi rodzicami. Z opowiadań mamy wiem, że kiedy wybuchła I wojna światowa, nasi chłopcy nie chcieli iść na front i umierać za cesarza austriackiego, a Wacek się zgłosił dobrowolnie i pomagał wyłapywać ludzi. Chciał zrobić karierę, wybić się. Potem współpracował z Niemcami, o czym wiedzą wszyscy.
Do końca powtarzał: - Mam dokumenty, stanę przed sądem, wytłumaczę się.
I właściwie powinien stanąć przed sądem i odpowiedzieć za wszystko jak każdy inny. Nikt jednak wtedy o tym nie myślał. Skoro był zdrajcą, trzeba go zlikwidować. I kilka dni przed ucieczką Niemców zlikwidowali go partyzanci.
Opowiem, jak do tego doszło. Wacek pod koniec wojny zerwał z Niemcami. Próbował się wkręcić do partyzantki, ale mu się nie udało. Przed nimi więc też się musiał ukrywać. Opowiadał mi o tym Stanisław Karpiel, który całą wojnę ukrywał się w Dolinie Kościeliskiej. Wacek z kolei ukrywał się na hali w jakiejś szopie, a później przeniósł się do brata Julka, do rodzinnego domu. Tam go namierzyli partyzanci z oddziału AK „Kurniawa”, którzy przyszli tu aż spod Babiej Góry. Julek wtedy mówił: - Ja bym go nie dał zabrać, bo miałem karabin, ale mnie wtedy w chałupie nie było Stara Gustawka, u której ukrywał się Józek Krzeptowski, kurier, mówiła do mnie tak: - Przyszedł do mnie jednego wieczoru Staszek Karpiel i gada, ciotko pożyczcie nam powroza, bo mamy cielę i nie mamy go, na czym prowadzić. Ja im ten powróz pożyczyłam i na tym powrozie powiesili Wacka.
Było to 20 stycznia 1945 roku. Wychodzimy z kościoła i jeden kolega mówi: - Słuchajcie, na Czajkówce na smreku jest wisielec.
Poleciało nas trzech. Ja, Józef Bukowski, obecnie sołtys i chyba mój kuzyn Władek Spytek, który we Wrocławiu jest wojskowym. Patrzymy w stronę, gdzie rosły wtedy trzy smreki. Jeden był gruby, mocno gałęziasty. Od dolnej części było obcięte kilka gałęzi i wystawały sęki. Powróz był przerzucony przez jedną gałąź, zakręcony wokół drzewa i zawiązany na jednym sęku. Na tej gałęzi wisiał Wacek. Ręce miał związane z tyłu. Na głowie miał zielony tyrolski kapelusik. Spod kapelusza zwisała mu kępka jasnych włosów. Miał krótkie wąsiki jak na zdjęciach. Był ubrany po cywilnemu. Miał ciemną kurtkę z sukna z wykładanym kołnierzem. Spodnie narciarskie, norweskie włożone do butów, a buty „turystyki”. Na kurtce miał przypiętą agrafką kartkę, na której było napisane: Tak zginie każdy zdrajca Ojczyzny.
Przyjechał na włókach (to rodzaj sanek) ciągniętych przez siwą kobyłę syn Julka, Staszek. Odcięli Wacka, włożyli na te sanie i powieźli prosto przez Budzowskie. Został pochowany w Kościelisku na cmentarzu.

x

Pamiętam, że kiedy front się ewidentnie cofał, przez Kościelisko dniami i nocami wędrowały oddziały wojsk niemieckich. Byli to żołnierze w długich płaszczach, bez pasów, bez broni.
W tym czasie w Tatrach słowackich byli zrzuceni Ruscy. Przechodzili później w Tatry zachodnie, polskie. Jeden oddział był w Chochołwskiej, bo tam było schronisko, a drugi oddział był zakwaterowany na Ornaku i na Pysznej. Stamtąd przychodzili do wsi i zabierali wszystko, co się tylko dało. Niemcy w trakcie ewakuacji wysadzili elektrownię w Zakopanem, most na Nowotarskiej, Kościuszki, Kościeliskiej, pod WDW i na Kirach. Na Białym Potoku im się nie udało, bo zostali ostrzelali przez partyzantów. Pyszna i Ornak zostały spalone.
Wyzwolenie nastąpiło 29 stycznia 1945 roku. Macniew ogłosił się komendantem wojennym miasta Zakopanego.
Tak się zaczęła władza ludowa.
Ruscy frontowcy od razu zaczęli kraść, rabować i gwałcić, więc szybko przekonaliśmy się, z kim mamy do czynienia. Górale nie mieli do nich zaufania. Potem były aresztowania organizowane po cichu. Ktoś był i nagle znikał. Po długim czasie odnajdywał się na Sybirze. Z Kościeliska na Sybir wysłali siedmiu: Józefa Krzeptowskiego, mojego stryja Stanisława Pitonia, jego brata Władysława Pitonia, Józefa Szczepaniaka Sywarnego, Jana Gąsienicę z Bukowy, Andrzeja Karpiela i Jana Palitera.

x

Nie znałem, Józefa Kurasia „Ognia”, ale znałem tych, którzy do niego należeli. Dużo i różnie się o nim mówiło. Ja oceniam go pozytywnie. Zrezygnował z Urzędu Bezpieczeństwa i poszedł w las stwierdzając, że nie uznaje władzy komunistycznej. Tak też myśleli młodzi chłopcy. Zamiast iść do wojska, które było pod dowództwem sowieckim, woleli iść do lasu do polskiej partyzantki.
Ludzie garnęli się do „Ognia”, który miał swoją bazę w Gorcach na wielkich zalesionych terenach. Na Podhalu miał poparcie. Był antykomunistą. Nie uznawał nowej władzy. Było przekonanie, że sytuacja musi się zmienić, że nie będziemy podlegać Rosjanom. Nie zdawano sobie jednak sprawy, że w Jałcie zostały już podpisane nasze losy. Wokół „Ognia” zrodziła się wroga, komunistyczna propaganda. Ludzie rabowali mówiąc, że są od „Ognia”, choć wcale nie byli „ogniowcami”. Partyzantka, która kradnie i rabuje miejscową ludność, nie miałaby szans przetrwania. „Ogień” zwalczał nie tylko enkawudzistów, ubeków, aktywistów komunistycznych, ale i zwykłych bandytów, rabusiów, gwałcicieli, morderców…

x

W Kościelisku była grupa partyzantów „Ognia”, która ukrywała się po domach. Między innymi w dworku, który był własnością fabrykanta Wincentego Śmiechowskiego. Miał żonę Niemkę i w czasie wojny współpracował z Niemcami. Po wojnie wyjechali czy uciekli razem z rodziną, a dworek stał pusty. Mieszkała w nim pani, która prowadziła w szkole w Kościelisku harcerstwo. To była przejezdna. Później okazało się, że była konfidentem. Zdarzenie miało miejsce 11 lutego 1947 roku.
Rano, jak chłopcy jeszcze spali, Janina Polaczyk-Kolasa pseudonim „Stokrotka” poszła prać do piwnicy. Przyszła do niej harcerka i mówi: - Jadę do apteki.
Pojechała na nartach. Koło dziesiątej służby bezpieczeństwa otoczyły dom. Strzelanina. Wybuch. Wybiegła na górę. W jednym pomieszczeniu siedział dowódca oddziału, Józef Szczota Marny. Kiedy wrzucili granat przez okno, urwało mu nogę. Władek Wdomiczek wyjrzał przez okno i dostał kulę w krtań. Jędrek Laso mówi:
- Chyba się zastrzelę.
- Daj spokój. Poddajmy się.
- Wychodź pierwsza. Jesteś dziewczyną, to chyba nie będą strzelać do ciebie.
Kiedy wyszli to od razu usłyszeli: - Padnij.
Wyszedł Marny z urwaną nogą, potem dziewczyna, Kazek Marduła, Żebrowski. Padli wszyscy. Dowódca podchodził z żołnierzem i strzelali w tył głowy. Ona zaczęła wrzeszczeć. - Dlaczego nas mordujecie skoro się poddaliśmy?
- Zostaw ją, a zajmij się nim - wskazał komendant na Marnego.
Podszedł do niego i strzelił mu w brodę. Głowa rozleciała się na kawałki.
Widziałem dym wijący się nad lasem. Pobiegliśmy tam w trójkę. Wszystkie ciała były spalone. Przeżyła tylko ona. Stokrotka. Dostała sześć lat i siedziała w więzieniu, podobnie jak jej ojciec, który działał u „Ognia”. Umarła parę lat temu mając dobrze po osiemdziesiątce.

Galeria

Józef Pitoń o jednej z ostatnich bitew żołnierzy "Ognia"
Józef Pitoń wspomina ostatnie dni Wacława Krzeptowskiego
Józef Pitoń o działalności kurierskiej swojego przyjaciela Józefa Krzeptowskiego
Fundusz Inicjatyw Obywatelskich
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Wtórna publikacja lub rozpowszechnianie treści publikowanych przez Stowarzyszenie
bez uprzedniej pisemnej zgody Zarządu Stowarzyszenia zabronione.
Auschwitz Memento
Narodowe Archiwum Cyfrowe Muzeum Tatrzańskie Miasto Nowy Targ Miasto Zakopane Powiat Tatrzański Powiat Nowotarski