Zbigniew Kuraś
Biografia
Kuraś Zbigniew

Zbigniew Kuraś – urodził wię 1 lutego 1947 roku. Syn Józefa Kurasia „Ognia” (jednego z najbardziej znanych polskich dowódców partyzanckich z czasów wojny i okresu powojennego) i Czesławy z domu Polaczyk. Polaczykowie, dziadkowie Zbigniewa, prowadzili w Nowym Targu restaurację; wspomina się ich jako osoby bardzo pracowite i głęboko wierzące. Zbigniew miał 3 tygodnie, gdy jego ojciec, osaczony przez UB i KBW w Ostrowsku, popełnił samobójstwo. Przez wiele następnych lat wraz z matką był nękany przez komunistyczną tajną policję.
Ukończył technikum weterynaryjne. Ożenił się (żona, Halina, była nauczycielką), ma dwie córki – Martę i Ewę. Prowadzi kwiaciarnię na parterze rodzinnej kamienicy Polaczków, której jest współwłaścicielem.

Relacja

Publikujemy poniżej reportaż Bogdana Wasztyla „Góra lodowa”, który ukazał się w „Dzienniku Polskim” 31 października 1997 roku. Nie istniał jeszcze wówczas Instytut Pamięci Narodowej, dostęp do archiwów dawnej bezpieki był właściwie niemożliwy a niemal jednobrzmiący przekaz mainstreamowych mediów (narzucany przez „Gazetę Wyborczą”) sprowadzał się do idealizowania osiągnięć „Okrągłego Stołu” oraz „ludzi honoru” – „mądrych polskich komunistów”, którzy dojrzeli do tego, by w sposób pokojowy oddać władzę (zaglądanie w życiorysy „ludzi honoru”, przypominanie komunistycznych zbrodni i upominanie się o ich rozliczenie oceniane było jako nietakt lub oszołomstwo).
13 sierpnia 2006 roku prezydent RP Lech Kaczyński odsłonił w Zakopanem pomnik poświęcony Józefowi Kurasiowi „Ogniowi” i wszystkim żołnierzom jego oddziałów, poległym zarówno w walkach z Niemcami, jak i z NKWD i komunistami.
W 2011 roku ukazała się książka dra. Macieja Korkucia z krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej pt. „Józef Kuraś „Ogień”. Podhalańska wojna 1939-1945”. Autor przedstawia wiele nieznanych dotychczas faktów, konfrontuje obiegowe informacje i legendy z materiałami archiwalnymi oraz relacjami świadków, szczególną uwagę zwraca na polityczne i militarne realia, w których funkcjonowała niepodległościowa konspiracja na Podhalu. Gorąco polecamy tę publikację.

x

Bogdan Wasztyl

GÓRA LODOWA

W imię PRL-u zrobiono z nich bandytów, przetrącono kręgosłupy, odebrano żołnierski honor. Mieli z walki ból, strach, gorycz, choroby, upokorzenie... Ale mieli coś jeszcze: wspomnienia. My z matką nie mieliśmy nic poza trudem życia bez męża i ojca. Nie wiedzieliśmy nawet, co stało się z jego ciałem.

- Nie mogę żyć tylko przeszłością - uporczywie broni się przed wspomnieniami. - Wiele razy próbowałem ją odczarować i zawsze natrafiałem na mur, zawsze kończyło się to fiaskiem.
Zbigniew Kuraś, syn legendarnego "Ognia", partyzanta z Podhala (dla jednych „reakcyjnego bandyty”, dla innych bohatera), urodził się na styku śmierci. W dniu, w którym jego ojciec strzelił sobie w skroń, miał 3 tygodnie. Mimo to przez życie musiał nieść balast dziedzictwa. Wielki balast. Zapewne dlatego tak uważnie cedzi słowa, odpowiada pytaniem na pytanie, milczy.
Kiedy pytam go o ojca, mówi: "Szkoda gadać. Tyle już kłamstw napisano za komuny i te kłamstwa dalej żyją, a prawda nie może się przebić."
Kiedy pytam o jego życie, ucieka: "Mieliśmy rozmawiać o ojcu, nie o mnie, o moich przeżyciach..."
- Właśnie o tym - upieram się.
- Proszę pana, ja się jeszcze teraz dowiadują, że w czasie walki ojciec komuś zabrał świniaka, innemu krowę albo kożuch. I ci ludzie do dziś mają o to żal do niego. A ponieważ on już od pół wieku nie żyje, ten żal przenoszą na mnie. Ojciec bronić się nie może, a ja też go nie obronię, bo niewiele wiem.
- Boli to pana?
- Boli. Myślę sobie: jakżeście memu ojcu cześć odebrali, to chociaż mnie dajcie święty spokój. Ale to nie jest proste. Dla jednych on bohater, dla drugich - bandyta, a ja muszę jakoś żyć między jednym a drugim. Tyle lat. Stąd, widzi pan, tan ostrożność. Ona tak człowieka blokuje. Może za bardzo...

Komunistyczna propaganda uczyniła z "Ognia" upiora. Jego oddział nazywano „bandą”, dowódcę - "bandytą". Stanisław Wałach pisał o nim tak: "Józef Kuraś, góral ze wsi Waksmund, w swojej nienawiści do władzy ludowej niszczył wszystko, co dzięki niej budowano i tworzono. Jak upiór przebiegał na czele zbrojnej watahy zalesione szczyty Gorców, czaił się, aby znowu - gdy minie niebezpieczeństwo - zabijać, rabować, siać niepokój i niepewnośc jutra..."
Wersja Wałacha, wysokiego funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa, który później odkrył w sobie talenty literackie i opisał między innymi boje z antykomunistycznym podziemiem, na długie lata stała się obowiązującą. Jego książki weszły do spisu lektur szkolnych.
"Przeciwnik musiał zostać szybko i bezwzględnie zniszczony - pisał Wałach. - Różnice ideowe były wówczas ważniejsze niż plemienna tożsamość." Dziś wiadomo prawie wszystko o ubeckich metodach bezwzględnego niszczenia ludzi. Przeciwko funkcjonariuszom byłego aparatu bezpieczeństwa, w tym i Wałachowi, toczy się wiele postępowań prokuratorskich. A mimo to nikt nie nazywa ich bandytami.
Pół wieku temu jednak, po dwóch latach walk i pościgów, 21 lutego 1947 roku kierowana przez Wałacha obława UB i KBW otoczyła zagrodę Zagatów w Ostrowsku. Po gwałtowanej strzelaninie, nie widząc już szans na obronę, "Ogień" strzelił sobie w skroń, by nie dać się wziąć żywcem. Konającego majora Kurasia przewieziono do Nowego Targu, a potem do Krakowa. Tam wszelki ślad po nim zaginął.

- Dopiero jak poszedłem do wojska, daleko, nad morze, poczułem się świetnie - opowiada Zbigniew Kuraś. - Wreszcie byłem anonimowy. Kuraś i koniec. Żadnych przydomków. Istniałem dla siebie. Tak mi się wydawało. Szybko okazało się, że w mojej kartotece wszystko jest odnotowane i rychło cała jednostka wiedziała, że jestem synem "Ognia", dowódcy „bandy”. Obserwował mnie nawet taki jeden z kontrwywiadu. Czyżby uważali, że im zagrażam?
Nie mógł uciec od przeszłości. Urodził się naznaczony: "syn Ognia" albo "Płomyk". Tak o nim mówili.
To swoiste znamię miało swoje konsekwencje. Po śmierci "Ognia", kiedy matka wróciła z "Płomykiem" do kamienicy w centrum Nowego Targu, przeznaczono dla nich jeden mały pokój. Resztę zajmowali współlokatorzy, wśród których było wielu ubeków.
- Wie pan, co to znaczy mieszkać wśród wrogów, ludzi nieokrzesanych? Matka miała spakowane walizki, bo jeden taki wciąż nas straszył, że już nam załatwia zsyłkę na Sybir. Inny ciągnął mnie za rękę do cukierni i od drzwi wrzeszczał: "Czekoladę dla syna Ognia!" A w nocy budził mnie, gonił i straszył. Kiedy popili, a upijali się często, strzelali w domu, w sufit. Mama nakrywała mnie wtedy własnym ciałem, żeby mi się krzywda nie stała. Musieliśmy się cały czas mieć na baczności.
Matka długo nie chciała "Płomykowi" opowiedzieć o ojcu. Bała się. Wiedziała, że bezpieka może wszystko. Nie chciała malca narażać. Później, gdy wspominała przy synu o "Ogniu", robiła to na zasadzie przestrogi: "Masz być wzorem, zachowywać się godnie, być grzecznym, uczynnym, zgodnym, by nie dawać ludziom powodów, by źle mówili o tobie, nie dawać im pretekstu, by brukali pamięć twojego ojca."
Mimo to - w szkole, wojsku, pracy - wciąż spotykał się z jakimiś uwagami, prztyczkami, szykanami.
- Człowiek był jednak szczęśliwy, że żył, że miał dom, a te złośliwości stały się po prostu elementem codzienności i po jakimś czasie przestałem na nie zwracać uwagę. Choć, przyznaję, z powodu tych przykrości wiele razy miałem łzy w oczach.
Ale były też chwile radości. Na przykład wtedy, gdy koledzy z klasy z podziwem wyrażali się o jego ojcu. Coś słyszeli w domach i spodobał im się ten człowiek przez długi czas walczący z przeważającymi siłami wroga. Tylko nie wiedzieli, ani oni, ani "Płomyk", o co ten "Ogień" walczył, w jakim celu, za co poległ...

Ojciec mógłby być dla niego obcym człowiekiem. Przecież go nie pamiętał? Ale, mimo że Kurasiowa skąpiła synowi opowieści (jej zdaniem niebezpiecznych), czuł z ojcem mocną więź. Lata płynęły i rozbudzały ciekawość, której nie mógł zaspokoić z powodu izolacji.
- Ci, którzy byli w oddziale ojca, nie stykali się z nami, bo byli obserwowani przez komunistyczną tajną policję. A jak już nie byli obserwowani, to się bali.
Przypadek sprawił, że pewnego dnia w ich domu pojawił się stary kaleka. Okazało się, że był w oddziale "Ognia". Wiele lat przesiedział w więzieniu. Schwytano go w Tatrach. Strzelił sobie w skroń, ale na własne nieszczęście przeżył; nie miał się czym dobić. Zabrali go ubecy. Wrzucili do celi. Za każdym razem, kiedy dostawali lanie od partyzantów, wpadali do celi i go bili. Kiedy wyszedł z więzienia był strzępem człowieka.
- Dowiedziałem się wtedy, że walczyli o wolną Polskę - mówi Kuraś. - Potem poznałem innych. Wielu z nich przeszło straszne katorgi, złamano im życie. Pytałem siebie nieraz: co oni z tej walki mają? W imię PRL-u zrobiono z nich bandytów, przetrącono kręgosłupy, odebrano żołnierski honor. Mieli z walki ból, strach, gorycz, choroby, upokorzenie... Ale mieli coś jeszcze: wspomnienia. My z matką nie mieliśmy nic poza trudem życia bez męża i ojca. Nie wiedzieliśmy nawet, co stało się z jego ciałem.

Rodzinie nie wydano ciała "Ognia". Oficjalnie nie powiadomiono jej nawet o jego śmierci. Ktoś widział, jak nad ciałem partyzanta pastwili się ubecy - opluwali je, kopali.
- Dopiero gdy był martwy, mogli się do niego zbliżyć, odnieść pełne zwycięstwo - oburza się Zbigniew Kuraś.
Kurasiowa wcześnie podjęła starania najpierw o wydanie ciała męża, a potem o wskazanie choćby miejsca pochówku. Przez wiele lat szlifowała klamki dygnitarskich gabinetów. Kłaniała się w pas, błagała, płakała, zaklinała. Bezskutecznie.
- Z mamą tak po cichu wspominaliśmy ojca w dzień jego śmierci i we Wszystkich Swiętych. W Waksmundzie, gdzie jest grób rodzinny, nie mówiło się o "Ogniu". Tu, w Nowym Targu, szło się nad grób dziadka i babki, ale modliło się za ojca. I żal straszny rósł, bo cmentarz jest jak dom rodzinny. Cmentarz bez grobu ojca, to jak dom bez ojca. Jeśli nie ma po ojcu śladu ani w jednym, ani w drugim miejscu, to strasznie to boli.
Później Kuraś pomyślał, że najwłaściwszym miejscem do szukania kontaktu z ojcem jest las. Po wizycie na cmentarzu, pędził do domu, przebierał się i razem z córkami ruszał w góry. Tam, przy bacówce, rozpalali ognisko i modlili się za "Ognia", rozmyślali, rozmawiali.
A jeszcze później pojawiła się nadzieja. Do domu Kurasia zawitał wysłannik Wałacha. Mówił, że ten zbiera materiały do nowej książki o losach rodzin dawnych wrogów i chciałby się spotkać. - Obudziła się w nas nadzieja, pomyśleliśmy, że to nasza ostatnia szansa, by dowiedzieć się, gdzie spoczywa ojciec - wspomina Kuraś.
Wzięli świeczki i pojechali do Krakowa. Myśleli, że jeszcze tego samego dnia pomodlą się nad grobem ojca.
Z Wałachem spotkali się w kawiarni. Pili kawę, rozmawiali.
- Nawet miło, ale niczego nam nie powiedział. Mamił tylko, obiecywał.
Po tym spotkaniu były następne. Każde kolejne coraz bardziej bezowocne, beznadziejne. Na ostatnie Kuraś poprosił księdza Adolfa Chojnackiego, proboszcza z Juszczyna, który wystawił przy kościele obelisk ku pamięci "Ognia" i jego żołnierzy (w przeddzień odsłonięcia napisy na obelisku zamazała SB). Wałach nie uległ mediacji księdza. Mówił, że nie pamięta, nie wie, nie było go wówczas w Ostrowsku (w swoich książkach podawał inną wersję).
- Patrzył pan na niego jak na literata, ubeka, wroga, sprawcę śmierci ojca?
- Jak na ubeka. Z dużym dystansem i... nadzieją. Łudziłem się, że dostanę od niego to, czego najbardziej pragnąłem, na co tak długo czekałem. Spotkania z nim były nęcące, potem jednak stały się niesmaczne. Przez 10 lat nas mamił, zwodził, bawił się nami, wiedząc, że jest naszą jedyną nadzieją, że nie mamy możliwości dotarcia do archiwów, innych źródeł.
Kuraś odzyskał nadzieję wraz z upadkiem komunizmu. Liczył, że "Ogień" doczeka się wreszcie sprawiedliwej oceny, że odtajnione zostanie miejsce jego pochówku. Znalazł nawet biegłego sądowego, który mógłby zidentyfikować szczątki. Lata mijały, a niewiele się zmieniało. Tajemnica pozostawała tajemnicą, a "Ogień' dla wielu jeszcze był rzezimieszkiem z Wałachowych książek.
Kiedy Sejm uchwalił, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych powinno ujawnić nazwiska wszystkich zgładzonych przez bezpiekę, Kurasiowa zwróciła się do ministra: "Po latach chciałabym chociaż zapalić świeczkę na grobie męża". Jej prośbę poparła znaczna grupa Podhalan z posłem Andrzejem Gąsienicą-Makowskim na czele. Po paru miesiącach MSW odpowiedziało, że nie jest w stanie ustalić miejsca pochówku Józefa Kurasia -"Ognia".
Niektóre wersje głoszą, że zwłoki "Ognia" i jego żołnierzy poćwiartowano, wrzucono do słoi z formaliną i używano jako pomocy naukowych w krakowskiej Akademii Medycznej, inne - że spalono je w szpitalnym krematorium. Zbigniew Kuraś w to nie wierzy. Najbardziej prawdopodobne wydaje mu się, że ojca zakopano w jakiejś zbiorowej mogile.
- On jest tylko grudką lodu w lodowej górze ofiar bezpieki – mówi. - Może dlatego nie chcą ujawnić, gdzie spoczywa, żeby nie wskazać jeszcze nieodkrytej zbiorowej mogiły...

Zbigniew Kuraś nie wierzy już w to, że zapali świeczkę na grobie ojca. Dawniej, gdy wierzył, rozmyślał, gdzie go na nowo pochować. W Juszczynie - nie bardzo. W Waksmundzie - nie wszyscy by go tam chcieli. W Nowym Targu... Kiedy na tablicy pamiątkowej ofiar hitleryzmu i stalinizmu umieszczono nazwisko Józefa Kurasia, odezwały się głosy oburzenia. - Miałem z tym problem, bo pragnąłem, aby grób ojca był uszanowany. I pomyślałem sobie, że najlepiej byłoby je pochować gdzieś w gorczańskich lasach.
Ale tego problemu już Kuraś nie ma, bo nie wierzy. Tak jak nie wierzy w to, że fałszywi bohaterowie, którzy rozpowszechniali kłamstwa na temat "Ognia", opamiętają się w końcu, powiedzą prawdę, zawstydzą się, przeproszą. - Jeśli ktoś całe życie żył w kłamstwie, to w końcu w to kłamstwo sam uwierzy. Nawet na łożu śmierci nie zmieni zdania, bo musiałby zaprzeczyć całemu swemu życiu. - przekonuje.
I choć w najnowszej Encyklopedii PWN "Ognia" przedstawiono jako żołnierza podziemia, który od 1941 roku walczył przeciwko Niemcom, a później przeciw komunistom (nie ma w tym wydawnictwie ani słowa o Wałachu), to Kuraś stracił nadzieję, bo wciąż pojawiają się nowi – często wpływowi – głosiciele komunistycznych kłamstw na temat jego ojca. Nie wziął udziału w piekiecie organizowanej przez Ligę Republikańską przed domem Wałacha, zabrakło go na jakimś spotkaniu byłych "ogniowców" (A dlaczego wasze dzieci nie były? - zapytał tych, którzy mieli do niego pretensje), przestał wierzyć w dobre intencje polityków.
- Muszę patrzeć swojego życia. A tamta historia musi umrzeć bez wyjaśnienia i sprawiedliwej oceny - mówi bez przekonania.
I tylko gorycz w nim rośnie.

x

W 2004 roku Grażyna Starzak przeprowadziła dziennikarskie śledztwo w poszukiwaniu grobu „Ognia”. 13-odcinkowy cykl reportaży „Gdzie pochowano Ognia” ukazał się w „Dzienniku Polskim”. Autorka sporo miejsca poświęciła najbliższym „Ognia”. Poniżej przytaczamy fragmenty tego tekstu.

[…] Czesława, z domu Polaczyk, druga żona Józefa Kurasia. Ma obecnie 82 lata [Czesława Bochyńska, z d. Polaczyk zmarła w lutym 2007 r.]. Była drugi raz zamężna, ale widać, że temat „Ognia” nadal bardzo ją porusza. Trudno się dziwić. Wiele przeszła po śmierci pierwszego męża. Gdy umierał, była w ciąży. Współlokatorzy, funkcjonariusze UB traktowali ją niezwykle brutalnie. Do dziś pamięta, jak pijany J., wracając ze służby, wygrażał jej pistoletem i wyzywał od bandytów. Żona drugiego funkcjonariusza o nazwisku Sz., widząc, że Czesława nie może znaleźć pracy, naigrywała się, mówiąc, że tacy jak ona powinni pracować wyłącznie w klozecie. Słuchała tych obelg od ludzi, którzy zajęli cały jej dom. Po wielu miesiącach starań pozwolono jej w nim zamieszkać. Przydzielono mały pokój na piętrze. Niedługo w nim pobyła. Sz. postarał się, aby trafiła do więzienia. Siedziała 4 lata we Wronkach i Potulicach. Po powrocie z więzienia też nie było jej łatwo. Dom Polaczyków obserwowano. Nasyłano na nich tajniaków, którzy, udając byłych żołnierzy „Ognia” interesowali się warunkami życia „pani majorowej”, jak ją z pogardą nazywali. Straszyli kolejnym aresztem, wywiezieniem na Syberię lub wyprowadzeniem do lasu, co miało oznaczać likwidację. Była wielokrotnie wzywana do UB, gdzie namawiano ją, by zmieniła nazwisko, a najlepiej, aby wyjechała.
- Miałam tego wszystkiego dość - opowiada. - Rodzina radziła mi, abym wyjechała do Ameryki. Byłam zdumiona, gdy udało mi się wyrobić paszport. Były lata 60. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że komunistyczne władze chciały się mnie za wszelką cenę pozbyć. W Ameryce spędziłam 20 lat. Wyszłam drugi raz za mąż, ale wiele razy myślałam o swoim pierwszym mężu, modląc się, aby kiedykolwiek móc mu zapalić świeczkę. Syn pisał mi w listach, że był dwukrotnie u Stanisława Wałacha, aby prosić go o ujawnienie tajemnicy związanej z pochówkiem męża. Ale niczego się nie dowiedział. On go cały czas zwodził. […]

[…] O „Ogniu” i jego żołnierzach pisano - „prostaczki”, „bandyci”, „analfabeci”. Tymczasem wielu z nich miało przedwojenną maturę. Rodzice „ogniowców” byli nauczycielami, urzędnikami, drobnymi przedsiębiorcami, W ich domach nigdy nie brakowało książek. Dzieła Mickiewicza, Sienkiewicza, Żeromskiego stały obok Katechizmu Kościoła Katolickiego i Biblii.
Potomkowie partyzantów z Podhala – Kurasiowie, Świdrowie - podobnie jak ich ojcowie, dziadowie i stryjowie są ludźmi wykształconymi i pracowitymi. Z szacunku wobec przodków, ale też aby udowodnić, że nie byli oni prostakami, bandytami i analfabetami, starają się odnaleźć wszystkie, brakujące puzzle rodzinnej historii. A nade wszystko chcą wiedzieć, co się stało ze szczątkami ich bliskich. Mówią, że nie spodziewali się, iż będzie to tak trudne zadanie. Przyznają, że czasami czują się zmęczeni.
Syn Józefa Kurasia „Ognia” Zbigniew ma obecnie 58 lat i mieszka w Nowym Targu. Razem z żoną Heleną pochodzącą z okolic Makowa Podhalańskiego oraz dwiema córkami: Martą i Ewą, tworzą niezwykle udaną rodzinę. Zajmują część kamienicy w pobliżu nowotarskiego rynku, w której wychowywała się matka Zbyszka Czesława Polaczyk, druga żona majora Kurasia. Jej rodzice, dziadkowie Zbigniewa, prowadzili tu bar. Najstarsi wiekiem mieszkańcy Podhala wspominają ich jako osoby pracowite, zacne, głęboko wierzące.
W barze u państwa Polaczyków można było w czasie okupacji spotkać majora Józefa Kurasia, który po klęsce wrześniowej przystąpił do Konfederacji Tatrzańskiej i pod pseudonimem „Orzeł” walczył z niemieckim okupantem. Wtedy zapewne nie przypuszczał jeszcze, że za kilka lat zostanie zięciem Polaczyków.
[…]
Zbigniew Kuraś, syn „Ognia” […] sprawia wrażenie twardego człowieka. Musiał być twardy. W jego życiu nie było miejsca na sentymenty. Przez wiele lat udowadniał przecież, że ma nerwy ze stali.
Bo na legendę majora Józefa Kurasia „Ognia” składa się nie tylko część pełna chwały, ale i ta - gorzka, szeptana, a czasem wykrzyczana w twarz Zbyszkowi. Przy każdej okazji. Nawet wtedy, gdy poznał Helenę, swoją żonę. Był wyraźnie skonfundowany, gdy powtórzyła mu, że koleżanki, dowiedziawszy się, z kim umawia się na randki, zapytały ściszonym i pełnym trwogi głosem, czy wie, że to syn „Ognia”... Wiem. No i co z tego? - taką odpowiedź dała kumom. Później tą samą formułkę powtarzała wielokrotnie. - Dzisiaj jestem dumna z siebie, ze Zbyszka, z naszych córek, że nie załamaliśmy się i przetrwaliśmy ten okres. Jesteśmy wdzięczni dziennikarzom, historykom, pracownikom IPN, że odkrywają coraz to nowe fakty z działalności „Ognia”. Dopiero teraz okazuje się, że ci, którzy sądzili, że ich krewni zginęli z ręki „ogniowców”, byli w błędzie, że to była sprawka milicji i UB - mówi Helena Kurasiowa.
Żona Zbigniewa Kurasia jest nauczycielką. On sam ukończył technikum weterynaryjne. Wielu podhalańskich gospodarzy poznało jego sprawne ręce, zawodowy spryt i otwartą głowę. Dzisiaj zajmuje się prywatnym biznesem - prowadzi kwiaciarnię na parterze kamienicy, której jest współwłaścicielem. Ojciec zapewne byłby z niego dumny. A jeszcze bardziej ze swoich wnuczek. Starsza - Marta to wykapany dziadek. Nie dostała się na medycynę, więc wybrała chemię na UJ. Była bardzo dobrą studentką. Znała języki. W ten sposób zapracowała na studia w Paryżu. Obecnie jest stypendystką rządu francuskiego. Młodsza, Ewa, dziewczyna o artystycznej duszy, absolwentka zakopiańskiego Liceum im. Kenara, również często przebywa za granicą. Ma przyjaciela Holendra, który jest lotnikiem. Z podróży po świecie przywiozła całą masę gadżetów, które są ozdobą urządzonego ze smakiem mieszkania rodziny Kurasiów. Najbardziej wyeksponowane w tym mieszkaniu są pamiątki po „Ogniu” (fotografie, oprawione przez Ewę), książki oraz przedwojenne meble i bibeloty, charakterystyczne dla kultury podhalańskiej.
W domu Kurasiów bywał ks. prof. Józef Tischner. Bardzo lubił Martę i Ewę. Gdy pod koniec życia księdza profesora Kurasiówny odwiedziły go, pożegnał się z nimi, mówiąc - Noście pięknie to nazwisko. Noszą, a nawet obnoszą się z tym nazwiskiem. Są z niego dumne. Tak samo jak ze swojego pochodzenia - polskiego, podhalańskiego. Marta i Ewa Kurasiówny zawsze z zainteresowaniem słuchały opowieści o dziadku. Jeszcze jako małe dziewczynki nie mogły zrozumieć, dlaczego w Święto Zmarłych nie idą do dziadka na cmentarz.
- Dlatego wprowadziłem obyczaj rodzinnej wędrówki w tym dniu do lasu, na bacówkę, tam, gdzie była jedna z kryjówek ojca - wspomina Zbyszek Kuraś. - Tam świeciliśmy dziadkowi, znicze. Do bacówki często też chodziłem sam. Po to, aby naładować akumulatory. Pewnego razu na skraju lasu zobaczyłem mglistą postać mężczyzny. Był wysoki i barczysty. Zupełnie jak ojciec z nielicznych, zachowanych do dziś fotografii. Zbyszek Kuraś wierzy, że szczątki jego ojca prędzej czy później zostaną odnalezione. Niechętnie wspomina swoje starania o poznanie tej tajemnicy.
- Wielu ludzi obiecywało pomoc. Czasem było to zwykłe podpuszczanie, innym razem jawna kpina z moich uczuć. Po latach zostawiłem tę sprawę swojemu biegowi. Nadzieje odżyły na początku dekady, gdy IPN rozpoczął śledztwo m.in. w tej sprawie. Dobrze, że wśród tych śledztw są i sprowokowane przez ludzi, którzy uważają, że mój ojciec był przyczyną nieszczęść ich rodziny. Uważam, że wszystkie wątki powinny być dogłębnie wyjaśnione. I ojciec - tam, gdzie jest - i ja - będziemy wtedy spać spokojnie - mówi Zbigniew Kuraś. […]

x

W październiku 2011 roku przedstawiciele Stowarzyszenia Auschwitz Memento odwiedzili Zbigniewa Kurasia w jego w nowotarskim mieszkaniu. Poniżej prezentujemy fragmenty rozmowy Zbigniewa Klimy z synem „Ognia”.

- Kiedy pan odczuł, że ojciec jest postacią historyczną i wciąż dla wielu kontrowersyjną?
- Już w dzieciństwie. W szkole i na ulicy. Następnie w pracy i tak przez cały czas. W szkole myślałem, że jestem incognito, ale pan profesor powiedział, kim jestem i przestało to być dla kolegów tajemnicą. Zresztą i tak by się dowiedzieli. Nie miałem się czego wstydzić, choć nastawienie ludzi było wtedy takie, jak w prasie w książkach komunistycznych propagandystów - negatywne. Dopiero później budowałem sobie nową opinię o ojcu, o jego walce i o jego przeszłości. To, co zrobił, jest dla mnie wielkie.
- W 1947 roku ginie pana ojciec. Jest pan na świecie około trzech tygodni. W jaki sposób pana matka was utrzymywała?
- Mama była blisko rozwiązania, kiedy pożegnała się z tatą. Pojechała do Rabki, gdzie wcześnie rano obudził ją jakiś instynkt. Wyruszyła w dalszą podróż. Urząd Bezpieczeństwa deptał jej już po piętach. Zajechała do Bochni, ale nie wysiadła przed budynkiem, w którym miała się zatrzymać, tylko koło jakiegoś sklepu. Mieszkała u jednej kobiety, a ja z nią, w jej łonie. Kiedy nastawał wieczór, słuchała wiadomości. To były dla niej nerwowe momenty. Przyszedłem na świat w krakowskim szpitalu szczęśliwy i zadowolony. Następnie pociągiem towarowym przy trzydziestostopniowym mrozie wyjechaliśmy do Warszawy. Tam mama dowiedziała się o śmierci ojca. Bardzo to przeżyła. Nie była zabezpieczona. Została sama z noworodkiem. Wróciliśmy tutaj, do Nowego Targu, gdzie mamie pomogła koleżanka. Pamiętam, że było wolne tylko jedno pomieszczenie. Resztę zajmowało UB. Często pili i strzelali. Mama przykrywała mnie kołdrą i swoim ciałem, żeby mi się nie stało nic złego. Żyliśmy wśród wrogości. Wyzywano nas od bandytów.
Z czasem coraz częściej zadawałem sobie pytania, dlaczego tak się dzieje? Dlaczego nie jest inaczej? Co takiego uczynił mój ojciec, że zrobili z niego gwałciciela, bandytę i pijaka? Skoro był takim pijakiem, to jak udało mu się tak długo działać? Przecież to była wyjątkowa, dobrze zorganizowana grupa. Wojska Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie dały mu rady. Tylko przez zdradę im się udało.
Kiedy byłem w wojsku koledzy z tajnej kancelarii pokazali mi moje papiery. Pisano w nich: syn bandyty Ognia. Byłem podłamany. Myślałem, że ucieknę od tego wszystkiego, że będę tylko Kurasiem, ale wciąż byłem synem „bandyty”…
- Jak wyglądały relacje UB z pana rodziną?
- Czasem ktoś do nas przychodził i dawał do zrozumienia, że chętnie skróciłby mnie o głowę. Co tydzień musieliśmy zgłaszać się na UB, którego siedziba mieściła się w jednej z restauracji. Kiedy mama wchodziła do środka, ja zostawałem na korytarzu.
- Czy byli żołnierze „Ognia” próbowali pomagać pana matce?
- Nie przychodzili i nie pomagali. Sami mieli kłopoty.
- Kiedy pan po raz pierwszy przeczytał w prasie lub w książkach na temat swojego ojca?
- Nie pamiętam. Zakłamana książka Machejka, komunistycznego aktywisty i literata, była drukowana w odcinkach w gazetach, a potem wielokrotnie wznawiana. Dużym powodzeniem cieszyły się też książki innego ubeka – Wałacha. Ludzie stali po nie w długich kolejkach. Gdyby dziś zapytać ludzi, czy znali „Ognia”, czy znali moją rodzinę, to większość odpowiedziałaby twierdząco. Ale oni go nie znali. Nie znali celów jego walki. Mieli zero świadomości.
- Czy miał pan miał możliwość rozmowy z tymi autorami?
- Machejka nigdy nie poznałem. Dziś dużo się wyjaśniło. Wiem, kim był mój ojciec. Kiedyś Wałach obiecał mi pomoc w znalezieniu szczątków ojca. Niestety, oszukał mnie i na obietnicach się skończyło.
- W 1989 roku obalono komunizm. Czy spodziewał się pan szybkiej rehabilitacji ojca?
- Ani ja, ani tym bardziej on nie potrzebujemy rehabilitacji. Za ojcem stoi prawda. Świadczył sam za siebie. Mając niecałe trzydzieści dwa lata oddał życie za wolną Polskę. Dla niego najważniejsza była ojczyzna i dom. Nie zależało mu na sławie, awansach i pieniądzach jak innym.
- W 2006 roku został odsłonięty pomnik pana ojca przy udziale prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jak odebrała to rodzina?
- Ludzie przez lata mówili, że pomnik powstanie na rynku w Nowym Targu, a nie w Zakopanem. Stoi jednak w Zakopanem. Burmistrz był uprzejmy i ludzie nie mieli nic przeciwko. To było wielkie wydarzenie, które poszło na cały świat. Na pewno jesteśmy dumni. Na pewno nas to podniosło na duchu. Mnie podniosło. Często tam jeżdżę. Składam kwiaty i palę znicze.

Galeria

Zbigniew Kuraś - Czego wzorem był Ogień
Zbigniew Kuraś - czas narodzin
Fundusz Inicjatyw Obywatelskich
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Wtórna publikacja lub rozpowszechnianie treści publikowanych przez Stowarzyszenie
bez uprzedniej pisemnej zgody Zarządu Stowarzyszenia zabronione.
Auschwitz Memento
Narodowe Archiwum Cyfrowe Muzeum Tatrzańskie Miasto Nowy Targ Miasto Zakopane Powiat Tatrzański Powiat Nowotarski